These are the things for which children (eventually) forgive their fathers:
Going out.
Coming home late.
Smelling of drink.
Reading the newspaper.
Watching the television.
Looking at people on the television with a vague sexual interest.
Not being bothered, much.
Having other important things to do.
These are the things for which children never, ever, ever forgive their mothers:
Going out.
Coming home late.
Smelling of drink.
Reading the newspaper.
Watching the television.
Looking at people on the television with a vague sexual interest.
Not being bothered, much.
Having other important things to do.
When I was in my teens and twenties, it was fashionable among girls to complain about your mother — despite the fact that these women had given their lives over to rear us. It was never fashionable to complain about your father, unless they were very drunk, all the time. At worst, fathers provoked a shrugging silence — presumably because this was what they gave.
So what about New Men? Will we need a new psychology in twenty years for children, now grown up, whose fathers were there half the time, who changed the nappies and sang the lullabies, half the time, or more? Is it possible that in twenty years or so we will find it is the caring father, and not the caring mother, who is ultimately to blame?
I doubt it.
I have met some of these maligned mothers since and it is great fun having a look at them. Some of them, to my surprise, really do seem wretchedly ungiving. But most of them are quite nice. Or ordinary. Or even dull.
A dull mother? There is no such thing. It is odd that, as a group, mothers are seen as a lardy wodge of nothing much; of worry and love and fret and banality. As individuals we are everything. Between these two extremes, where does the person lie?
In my thirties and forties, many of the daughters who gave out about their mothers started going shopping with them, talking about kitchen units, doing all the things that friends might do and more, while the mothers — I don’t know what the mothers did, exactly, but they shifted too. They let their children be. The battle was over. As though each side had fought its way into the light of day and looked at each other to find . . .
Now that I have become a mother myself, it is a great comfort to me to see how most of us come to an accommodation between the ‘MOTHER!’ in our heads and the woman who reared us. The whole process reaches a sort of glorious conclusion if and when the daughter has children herself. ‘Now you understand,’ says the (grand)mother. ‘Now you see.’ This is what they yearn for — as much as any adolescent, they need to be understood. They need an end to blame.
I take the baby home, and watch my parents with different eyes. My father likes looking at small children — just that. He hates disturbing them, or telling them to do anything, or scaring them in any way; he does not seem to believe in it. My mother loves babies — some women don’t but she does — even when they are very new; all raw and whimpering and scarcely yet human. Her love is more passionate than his; I think, she can be almost hurt by it. At any rate I know that this is where my current happiness comes from, that the better part of my mothering is compounded of my mother’s passion and of my father’s benign attention.
A woman asks me, ‘Are you going to have a typical mother-daughter relationship?’ You can tell that she thinks this would be a nice comeuppance. The world loves to remind parents that soon it will all go awry.
I think about this when the baby is eighteen months and every hug contains the idea of squirming away. She will stay on my lap if I sing to her, and she will stroke my face, but if all this loving becomes too damn lovely, she will push or pinch or kick her way out of it, and I think, with some trepidation, of the day she turns fourteen.
She also has a neat line in accident-on-purpose elbow jabs, and great aim.
What about sons. Are they the same?
Anne Enright, ‘Unforgiven’ in Making Babies: Stumbling into Motherhood, London: Vintage, 2005, 152-54.
Oto rzeczy, które dzieci (w końcu) wybaczają swoim ojcom:
Wychodzenie z domu.
Wracanie późno.
Zapach alkoholu.
Czytanie gazety.
Oglądanie telewizji.
Obserwowanie ludzi w telewizji z niejasnym zainteresowaniem seksualnym.
Nie przejmowanie się.
Posiadanie innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia.
A oto rzeczy, których dzieci nigdy, przenigdy, nie wybaczają swoim matkom:
Wychodzenie z domu.
Wracanie późno.
Zapach alkoholu.
Czytanie gazety.
Oglądanie telewizji.
Obserwowanie ludzi w telewizji z niejasnym zainteresowaniem seksualnym.
Nie przejmowanie się.
Posiadanie innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia.
Gdy miałam naście i dzieścia lat, wśród dziewcząt modne było narzekanie na matkę – mimo, że te kobiety poświęciły swoje życie, aby nas wychować. Nigdy nie było modne narzekanie na ojca, chyba że był bardzo pijany, i to bez przerwy. W najgorszym przypadku zachowanie ojców wywoływało wzruszające milczenie – pewnie dlatego, że sami zwykle milczeli.
A co z Nowymi Mężczyznami? Czy za dwadzieścia lat będziemy potrzebowali nowej psychologii dla dorosłych już dzieci, których ojcowie co najmniej przez połowę czasu, albo i częściej, byli przy nich, zmieniali pieluchy i śpiewali kołysanki? Czy to możliwe, że za około dwadzieścia lat okaże się, że ostatecznie winę ponosi troskliwy ojciec, a nie troskliwa matka?
Wątpię.
Od tego czasu spotkałam kilka z tych oczernianych matek i przyglądanie się im sprawia mi wielką frajdę. Niektóre, ku mojemu zaskoczeniu, naprawdę wydają się żałośnie bezlitosne. Ale większość jest całkiem miła. Bądź zwyczajna. A nawet nudna.
Nudna matka? Nie ma czegoś takiego. To dziwne, że zbiorowo matki są postrzegane jako nic nieznacząca grupa, pełna troski i miłości oraz zmartwień i banałów. Jako jednostki natomiast jesteśmy wszystkim. Gdzie pomiędzy tymi dwiema skrajnościami znajduje się człowiek?
Wiele córek, które tak narzekały na matki, jako osoby trzydziesto- czy czterdziestoletnie zaczęły chodzić z nimi na zakupy, rozmawiać o kuchennych szafkach, robić wszystko to, co mogą robić przyjaciółki, a nawet więcej, a matki – nie wiem, co dokładnie robiły, ale one też się zmieniły. Pozwoliły swoim dzieciom być sobą. Bitwa się skończyła. Jakby każda ze stron wywalczyła sobie drogę ku światłu dziennemu i spojrzała na siebie nawzajem, aby stwierdzić, że…
Teraz, kiedy sama jestem matką, z wielką satysfakcją obserwuję, jak większość z nas dochodzi do porozumienia między „MATKĄ!” w naszych głowach a kobietą, która nas wychowała. Cały ten proces osiąga swego rodzaju chwalebne zakończenie, gdy córka sama ma dzieci. „Teraz rozumiesz” – mówi (babcia) matka. – „Teraz widzisz”. Tego właśnie pragną – jak każdy nastolatek potrzebują zrozumienia. Chcą skończyć z obwinianiem.
Zabieram dziecko do domu i patrzę na moich rodziców innym wzrokiem. Ojciec lubi obserwować małe dzieci – tak po prostu. Nienawidzi ich niepokoić, kazać im czegoś robić, straszyć w jakikolwiek sposób; wydaje się, że nie wierzy w ich istnienie. Matka kocha dzieci – niektóre kobiety nie, ale ona tak – nawet gdy są najnowsze; surowe, kwilą i nie całkiem jeszcze wykazują ludzkie cechy. Jej miłość jest bardziej namiętna niż u ojca; myślę, że niemal ją rani. W każdym razie wiem, że stąd bierze się moje obecne szczęście, że lepsza część mojego macierzyństwa składa się z pasji mojej matki i życzliwej uwagi mojego ojca.
Pewna kobieta pyta mnie: „Będziesz miała typową relację matka-córka?”. Widać, że uważa to za miłe zadośćuczynienie. Świat uwielbia przypominać rodzicom, że wkrótce wszystko będzie na opak.
Myślę o tym, kiedy dziecko ma osiemnaście miesięcy i w każdym z uścisków pojawia się zażenowanie. Zostanie na moich kolanach, jeśli jej zaśpiewam, i będzie mnie głaskać po twarzy, ale jeśli cała ta miłość stanie się cholernie urocza, popchnie, uszczypnie lub kopnie, żeby tylko się z niej wyrwać, a ja z pewną trwogą myślę o dniu, w którym skończy czternaście lat.
Potrafi też celnie uderzyć łokciem, że niby przypadkowo.
A jak jest z synami. Też są tacy?
These are the things for which children (eventually) forgive their fathers:
Going out.
Coming home late.
Smelling of drink.
Reading the newspaper.
Watching the television.
Looking at people on the television with a vague sexual interest.
Not being bothered, much.
Having other important things to do.
These are the things for which children never, ever, ever forgive their mothers:
Going out.
Coming home late.
Smelling of drink.
Reading the newspaper.
Watching the television.
Looking at people on the television with a vague sexual interest.
Not being bothered, much.
Having other important things to do.
When I was in my teens and twenties, it was fashionable among girls to complain about your mother — despite the fact that these women had given their lives over to rear us. It was never fashionable to complain about your father, unless they were very drunk, all the time. At worst, fathers provoked a shrugging silence — presumably because this was what they gave.
So what about New Men? Will we need a new psychology in twenty years for children, now grown up, whose fathers were there half the time, who changed the nappies and sang the lullabies, half the time, or more? Is it possible that in twenty years or so we will find it is the caring father, and not the caring mother, who is ultimately to blame?
I doubt it.
I have met some of these maligned mothers since and it is great fun having a look at them. Some of them, to my surprise, really do seem wretchedly ungiving. But most of them are quite nice. Or ordinary. Or even dull.
A dull mother? There is no such thing. It is odd that, as a group, mothers are seen as a lardy wodge of nothing much; of worry and love and fret and banality. As individuals we are everything. Between these two extremes, where does the person lie?
In my thirties and forties, many of the daughters who gave out about their mothers started going shopping with them, talking about kitchen units, doing all the things that friends might do and more, while the mothers — I don’t know what the mothers did, exactly, but they shifted too. They let their children be. The battle was over. As though each side had fought its way into the light of day and looked at each other to find . . .
Now that I have become a mother myself, it is a great comfort to me to see how most of us come to an accommodation between the ‘MOTHER!’ in our heads and the woman who reared us. The whole process reaches a sort of glorious conclusion if and when the daughter has children herself. ‘Now you understand,’ says the (grand)mother. ‘Now you see.’ This is what they yearn for — as much as any adolescent, they need to be understood. They need an end to blame.
I take the baby home, and watch my parents with different eyes. My father likes looking at small children — just that. He hates disturbing them, or telling them to do anything, or scaring them in any way; he does not seem to believe in it. My mother loves babies — some women don’t but she does — even when they are very new; all raw and whimpering and scarcely yet human. Her love is more passionate than his; I think, she can be almost hurt by it. At any rate I know that this is where my current happiness comes from, that the better part of my mothering is compounded of my mother’s passion and of my father’s benign attention.
A woman asks me, ‘Are you going to have a typical mother-daughter relationship?’ You can tell that she thinks this would be a nice comeuppance. The world loves to remind parents that soon it will all go awry.
I think about this when the baby is eighteen months and every hug contains the idea of squirming away. She will stay on my lap if I sing to her, and she will stroke my face, but if all this loving becomes too damn lovely, she will push or pinch or kick her way out of it, and I think, with some trepidation, of the day she turns fourteen.
She also has a neat line in accident-on-purpose elbow jabs, and great aim.
What about sons. Are they the same?
Anne Enright, ‘Unforgiven’ in Making Babies: Stumbling into Motherhood, London: Vintage, 2005, 152-54.
Oto rzeczy, które dzieci (w końcu) wybaczają swoim ojcom:
Wychodzenie z domu.
Wracanie późno.
Zapach alkoholu.
Czytanie gazety.
Oglądanie telewizji.
Obserwowanie ludzi w telewizji z niejasnym zainteresowaniem seksualnym.
Nie przejmowanie się.
Posiadanie innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia.
A oto rzeczy, których dzieci nigdy, przenigdy, nie wybaczają swoim matkom:
Wychodzenie z domu.
Wracanie późno.
Zapach alkoholu.
Czytanie gazety.
Oglądanie telewizji.
Obserwowanie ludzi w telewizji z niejasnym zainteresowaniem seksualnym.
Nie przejmowanie się.
Posiadanie innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia.
Gdy miałam naście i dzieścia lat, wśród dziewcząt modne było narzekanie na matkę – mimo, że te kobiety poświęciły swoje życie, aby nas wychować. Nigdy nie było modne narzekanie na ojca, chyba że był bardzo pijany, i to bez przerwy. W najgorszym przypadku zachowanie ojców wywoływało wzruszające milczenie – pewnie dlatego, że sami zwykle milczeli.
A co z Nowymi Mężczyznami? Czy za dwadzieścia lat będziemy potrzebowali nowej psychologii dla dorosłych już dzieci, których ojcowie co najmniej przez połowę czasu, albo i częściej, byli przy nich, zmieniali pieluchy i śpiewali kołysanki? Czy to możliwe, że za około dwadzieścia lat okaże się, że ostatecznie winę ponosi troskliwy ojciec, a nie troskliwa matka?
Wątpię.
Od tego czasu spotkałam kilka z tych oczernianych matek i przyglądanie się im sprawia mi wielką frajdę. Niektóre, ku mojemu zaskoczeniu, naprawdę wydają się żałośnie bezlitosne. Ale większość jest całkiem miła. Bądź zwyczajna. A nawet nudna.
Nudna matka? Nie ma czegoś takiego. To dziwne, że zbiorowo matki są postrzegane jako nic nieznacząca grupa, pełna troski i miłości oraz zmartwień i banałów. Jako jednostki natomiast jesteśmy wszystkim. Gdzie pomiędzy tymi dwiema skrajnościami znajduje się człowiek?
Wiele córek, które tak narzekały na matki, jako osoby trzydziesto- czy czterdziestoletnie zaczęły chodzić z nimi na zakupy, rozmawiać o kuchennych szafkach, robić wszystko to, co mogą robić przyjaciółki, a nawet więcej, a matki – nie wiem, co dokładnie robiły, ale one też się zmieniły. Pozwoliły swoim dzieciom być sobą. Bitwa się skończyła. Jakby każda ze stron wywalczyła sobie drogę ku światłu dziennemu i spojrzała na siebie nawzajem, aby stwierdzić, że…
Teraz, kiedy sama jestem matką, z wielką satysfakcją obserwuję, jak większość z nas dochodzi do porozumienia między „MATKĄ!” w naszych głowach a kobietą, która nas wychowała. Cały ten proces osiąga swego rodzaju chwalebne zakończenie, gdy córka sama ma dzieci. „Teraz rozumiesz” – mówi (babcia) matka. – „Teraz widzisz”. Tego właśnie pragną – jak każdy nastolatek potrzebują zrozumienia. Chcą skończyć z obwinianiem.
Zabieram dziecko do domu i patrzę na moich rodziców innym wzrokiem. Ojciec lubi obserwować małe dzieci – tak po prostu. Nienawidzi ich niepokoić, kazać im czegoś robić, straszyć w jakikolwiek sposób; wydaje się, że nie wierzy w ich istnienie. Matka kocha dzieci – niektóre kobiety nie, ale ona tak – nawet gdy są najnowsze; surowe, kwilą i nie całkiem jeszcze wykazują ludzkie cechy. Jej miłość jest bardziej namiętna niż u ojca; myślę, że niemal ją rani. W każdym razie wiem, że stąd bierze się moje obecne szczęście, że lepsza część mojego macierzyństwa składa się z pasji mojej matki i życzliwej uwagi mojego ojca.
Pewna kobieta pyta mnie: „Będziesz miała typową relację matka-córka?”. Widać, że uważa to za miłe zadośćuczynienie. Świat uwielbia przypominać rodzicom, że wkrótce wszystko będzie na opak.
Myślę o tym, kiedy dziecko ma osiemnaście miesięcy i w każdym z uścisków pojawia się zażenowanie. Zostanie na moich kolanach, jeśli jej zaśpiewam, i będzie mnie głaskać po twarzy, ale jeśli cała ta miłość stanie się cholernie urocza, popchnie, uszczypnie lub kopnie, żeby tylko się z niej wyrwać, a ja z pewną trwogą myślę o dniu, w którym skończy czternaście lat.
Potrafi też celnie uderzyć łokciem, że niby przypadkowo.
A jak jest z synami. Też są tacy?
Translation commentary
Patrycja Iwanowska
Creating the Polish translation of Anne Enright’s essays was not easy. It was a great and exciting experience but at the same time a big challenge. Starting with the general comments, the most significant difficulty for me was identifying myself with Anne as a mother – I genuinely believe that the translation would have been a lot easier if I'd had a baby myself. Moreover, I wasn’t even raised by my mother (my father raised me), so it was even more difficult. However, I am thrilled that I was given the opportunity to test my translation skills!
I did the translations of the following texts: “Speech”, “Worry”, and “Unforgiven”. I started with the shortest, yet I believe the most challenging one – “Speech”. Translation of the words that the baby spoke, such as “up” or “clap”, was challenging – I couldn't translate their direct meaning because in the Polish language, “up” and “clap” do not sound that easy to pronounce. I had to think about the possible Polish words a Polish baby would be able to pronounce more or less by chance. At that point I realised how languages differ.
Another difficulty was related to providing the reader with the notion that the baby is a girl. Enright makes it smoothly in the original by inserting female pronouns, such as “her” or “she”. In the Polish version I noticed that if I had done a similar thing I would lose a sense of the original; in Polish the noun “dziecko” [baby] is in neutral gender and cannot be replaced by pronouns like “ona / jej / ją” [she / her] but with “ono” [it] which is slightly dehumanizing but also may be syntactically misleading. That’s why I had to introduce phrases like “my daughter”, being aware that the consistent use of “baby” throughout Enright’s text is an important stylistic device.
“Unforgiven” seems to me hard not because of the language but because of Enright's hidden meaning in her writing as a mother. This was the text I believe was the most oriented towards the mother persona, and therefore it was challenging to me due to the reasons I mentioned earlier. Moreover, for the first time, I strongly disagreed with the author’s opinion on what mothers and fathers are forgiven or unforgiven for; for me, my father was also my mother, and, for example, I remember not letting him go out for a drink. :)
“Worry” was a very fun-to-translate text. The main difficulty I had was choosing the best Polish “worry” word alternative. “Worrying” constantly appeared in the original text, bringing a lot of different meanings behind it. I struggled to decide whether “worry” should sound more like a desperate feeling of constantly being worried or concerned, or rather something between being worried and caring. I chose the second option and found a Polish alternative, “troska”. Troska includes both – constant concern about your child and deep caring for them.
The most fun part of translating the last text was trying to reflect the irony and joke that appears in the original text. It was crucial because if I hadn’t included the jest, the text could have turned out scary and very badly misunderstood – however, reflecting the author’s unique sense of humour was the most exciting challenge for me.
To sum up, the translation of Anne Enright’s works was a great experience, filled with many challenges. It was a great way to improve the ability to put oneself in someone’s shoes – in this case, empathising myself with Enright as a mother.