You must always check a silence, not because the baby might have choked, but because it is in the middle of destroying something, thoroughly and slowly, with great and secret pleasure. It is important to remember this — you run back to the room, not to see if the baby needs resuscitation, but to save your floppy disks. Once you realise where the balance actually lies you can free yourself from the prison of worry. I know this. I am an expert. Some people, as they mount the stairs, might listen for the sound of a toy still in use — to me, this was the sound of the baby randomly kicking buttons in a sudden choking or epileptic fit. I used to read the ‘Emergencies’ section in the How to Kill Your Baby books all the time. The How to Kill Your Baby books are so popular that I assume some part of us wants to do just that. If the unconscious works by opposites, then it is a murderous business too, giving birth.
How to Kill Your Baby: A List:
Too much salt, fungally infected honey, a slippy bath surface, suddenly jealous pets, permanently jealous siblings, a stupid or pathological babysitter, the stairs, a house that goes on fire while you are ‘outside moving the car’, a child-snatcher, a small plastic toy, a playful jiggle that is as bad as a shake, an open cutlery drawer, a necklace, a string, a plastic bag, a piece of burst balloon, an electric cord, a telephone cord, a lollipop, a curtain cord, an inhaled sweet, an accidentally suffocating pillow, a smoky room, the wrong kind of mattress, an open window, a milk allergy, a nut allergy, a bee sting, a virus, a bacterial infection, a badly balanced walker, a bottle of bleach, all kinds of weedkiller, both on the lawn or in the bottle, pesticides, miscellaneous fumes, all carcinogens including apples, a failure to apply sun cream, the lack of a hat, battery-produced eggs, inorganic meat, cars. You might also have Munchausen’s syndrome by proxy without knowing it, so it is a good idea to check yourself for this, from time to time.
As far as I can see from the news reports, one of the most dangerous creatures in a child’s life is a stepfather, but the books don’t seem to mention them. They warn against mothers’ endless sloppiness with dangerous domestic objects, but they never mention their taste in men.
When the baby is eight months old, she cries every time I move out of sight. This separation anxiety can get quite wearing — it is so large and so illogical. Besides, I don’t need to be reminded that I’m not going anywhere, I am with this baby all the time. But I wonder if part of the problem isn’t my own anxiety when I leave the room. Will she still be alive when I get back? I picture the court case.
‘And why, pray tell, did you leave the baby?’
‘I . . . A call of nature, your honour.’
He pauses. A ripple of sympathy runs through the courtroom.
‘Well, I suppose even the best mothers must er um,’ though you know he thinks we shouldn’t. ‘Case dismissed. I suppose.’
Mothers worry. Fathers worry too, of course. But mothers are supposed to worry, and fathers are supposed to reassure. Yes, she is all right on the swing, no, he will not fall into the stream, yes, I will park the buggy in the shade, oh, please get a grip.
Is it really a gender thing? Maybe the people who worry most are the ones who spend the most time with the baby, because babies train us into it — the desperation of holding, walking, singing, distracting. Babies demand your entire self, but it is a funny kind of self. It is a mixture of the ‘all’ a factory worker gives to the conveyor belt and the ‘all’ a lover offers to the one he adores. It involves, on both counts, a fair degree of self-abnegation.
This is why people who mind children suffer from despair; it happens all of a sudden — they realise, all of a sudden, that they still exist. It is to keep this crux at bay perhaps — that is why we worry. Because worry is a way of not thinking something through.
I think worry is a neglected emotion — it is something that small-minded people do — but it has its existential side too. Here is the fire that burns, the button that chokes, here is the kettle, the car, the bacterium, the man in a mac. On the other side is something so vulnerable and yet so huge — there is something unknowable about a baby. And between these two uncertainties is the parent; completely responsible, mostly helpless, caught in an ever-shrinking circle of guilt and protectiveness, until a kind of frozen passivity sets in. There is a kind of freedom to it too — the transference of dread from the self to the child is so total: it makes you disappear. Ping! Don’t mind me.
The martyred mother is someone uplifted, someone who has given everything. She is the reason we are all here. She is also, and even to herself, a pain in the neck.
I think mothers worry more than fathers because worry keeps them pregnant. To worry is to possess, contain, hold. It is the most tenacious of emotions. A worry — and a worrier — never lets go. ‘It never ends,’ says my mother, ‘it never ends,’ meaning the love, but also the fret.
Because worry has no narrative, it does not shift, or change. It has no resolution. That is what it is for — not ending, holding on. And sometimes it is terrible to be the one who is held, and mostly it is just irritating, because the object of anxiety is not, after all, you. We slip like phantoms from our parents’ heads, leaving them to clutch some Thing they call by our name, because a mother has no ability to let her child go. And then, much later, in need, or in tragedy, or in the wearing of age, we slip back into her possession, because sometimes you just want your mother to hold you, in her heart if not in her arms, as she is still held by her own mother, even now, from time to time.
Anne Enright, ‘Worry’ in Making Babies: Stumbling into Motherhood, London: Vintage, 2005, 177-79.
Zawsze trzeba sprawdzić, kiedy robi się zbyt cicho, nie dlatego, że dziecko mogło się zadławić, ale dlatego, że właśnie coś niszczy, dokładnie i powoli, z ogromną i skrytą przyjemnością. Należy o tym stale pamiętać – biegniesz z powrotem do pokoju, nie po to, aby sprawdzić, czy dziecko wymaga reanimacji, ale aby uratować swoje dyskietki. Kiedy uświadomisz sobie, gdzie tak naprawdę leży równowaga, możesz uwolnić się od trosk. Zdaję sobie z tego sprawę. Jestem ekspertką. Są tacy, co wchodząc na piętno nasłuchują odgłosu zabawki, która wciąż jest włączona – dla mnie byłby to odgłos przycisków, przypadkowo kopanych przez dziecko, które właśnie się zadławiło lub dostało ataku epileptycznego. W swoim czasie nieustannie czytałam rozdział „Nagłe wypadki” w książkach typu Jak zabić swoje dziecko. Książki typu Jak zabić swoje dziecko są tak popularne, że nie mam wątpliwości: coś w nas rzeczywiście jest gotowe to zrobić. Jeśli podświadomość działa na zasadzie przeciwieństw, to rodzenie dzieci też jest morderczą sprawą.
Jak zabić swoje dziecko: Lista:
Zbyt dużo soli, zakażony grzybami miód, śliska wanna, nagła zazdrość zwierząt domowych, permanentna zazdrość rodzeństwa, głupia lub patologiczna opiekunka, schody, dom, który staje w płomieniach, kiedy akurat wyszłaś “przestawić samochód”, porywacz, mała plastikowa zabawka, figlarne podrzucanie, które jest tak samo niebezpieczne jak huśtanie, otwarta szuflada na sztućce, naszyjnik, sznurek, plastikowa torebka, kawałek pękniętego balonika, przewód elektryczny, przewód telefoniczny, lizak, sznurek od firanki, landrynka, przypadkowo dusząca poduszka, zadymiony pokój, niewłaściwy materac, otwarte okno, alergia na mleko, alergia na orzechy, użądlenie pszczoły, wirus, infekcja bakteryjna, źle wyważony chodzik, butelka wybielacza, wszelakie środki chwastobójcze, zarówno na trawniku, jak i w butelce, pestycydy, rozmaite opary, wszelkie substancje rakotwórcze, łącznie z jabłkami, niezastosowanie kremu do opalania, brak kapelusza, jajka z brojlerni, nieorganiczne mięso, samochody. Możesz także nieświadomie cierpieć na zastępczy zespół Munchausena, dlatego warto od czasu do czasu się pod tym kątem przebadać.
Z tego, co widzę w wiadomościach, jednym z najniebezpieczniejszych stworzeń w życiu dziecka jest ojczym, ale książki raczej o nim nie wspominają. Książki nieustannie ostrzegają przed nieostrożnością matek przy posługiwaniu się niebezpiecznymi przedmiotami domowego użytku, ale nigdy nie wspominają o ich upodobaniach co do mężczyzn.
Kiedy moja córka ma osiem miesięcy, płacze, gdy tylko się od niej oddalam. Ten lęk separacyjny może być dość uciążliwy – jest tak ogromny i nielogiczny. Poza tym nie trzeba mi przypominać, że nigdzie się nie wybieram, że cały czas siedzę z tym dzieckiem. Ale zastanawiam się, czy częścią problemu nie jest mój własny lęk, kiedy wychodzę z pokoju. Czy gdy wrócę, ona nadal będzie żyła? Wyobrażam sobie sprawę w sądzie.
- A dlaczego to, proszę wyjaśnić, zostawiła pani dziecko samo?
- Ja… natura mnie wezwała, wysoki sądzie.
Sędzia przez chwilę nic nie mówi. Przez salę przebiega fala współczucia.
- Cóż, przypuszczam, że nawet najlepsze matki czasami muszą… – chociaż wiesz, że jego zdaniem to nie powinno mieć miejsca. – Sprawa oddalona. Że tak powiem.
Matki się troszczą. Ojcowie też się troszczą, to jasne. Ale to matki powinny się troszczyć, a ojcowie uspokajać. Nie, nic jej nie będzie na huśtawce, nie, nie wpadnie do strumienia, tak, postawię wózek w cieniu, och, weź się w garść.
Czy to naprawdę kwestia płci? Może najbardziej troszczą się te osoby, które spędzają z dzieckiem najwięcej czasu, ponieważ dzieci nas do tego przyuczają – do rozpaczliwego przytulania, spacerowania, śpiewania, zabawiania. Dzieci wymagają, abyś oddała im z siebie wszystko, ale to taki dziwny rodzaj ciebie. To mieszanina „wszystkiego”, co pracownik fabryki daje z siebie przy taśmie produkcyjnej i „wszystkiego”, co kochanek daje od siebie ukochanej osobie. W obu przypadkach wiąże się to z pewnym stopniem wyrzeczenia się własnego ja.
Dlatego właśnie ludzi, którzy zajmują się dziećmi, ogarnia rozpacz; dzieje się to nagle – nagle zdają sobie sprawę, że wciąż istnieją. Być może troszczymy się tak bardzo właśnie po to, by to do nas nie dotarło. Ponieważ troska jest sposobem na to, by czegoś nie przemyśleć.
Myślę, że troska jest zaniedbaną emocją – troszczą się ludzie małoduszni – ale ma też swoją egzystencjalną stronę. Tu jest ogień, który parzy, guzik, który dusi, to czajnik, samochód, bakteria, mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym. Po drugiej stronie jest coś tak bezbronnego, a jednocześnie tak wielkiego – w dziecku jest coś niepoznawalnego. A pomiędzy tymi dwiema niewiadomymi znajduje się rodzic; całkowicie odpowiedzialny, w większości bezradny, złapany w zaciskający się krąg poczucia winy i chęci chronienia, aż do momentu, kiedy ogarnie cię mrożąca bierność. Istnieje tu także pewien rodzaj wolności – przeniesienie lęku z siebie na dziecko jest tak pełne, że znikasz. Pstryk! Ja się nie liczę.
Matka-męczennica to ktoś uwznioślony, ktoś, kto dał z siebie wszystko. To dzięki niej wszyscy tu jesteśmy. To także, nawet dla samej siebie, utrapienie.
Myślę, że matki troszczą się bardziej niż ojcowie, ponieważ troska sprawia, że wciąż są ciężarne. Troszczyć się to znaczy posiadać, mieścić w sobie, trzymać. To najwytrwalsza z emocji. Troska – i osoba zatroskana – nigdy nie odpuszcza. „To się nigdy nie kończy” – mówi moja matka – „to się nigdy nie kończy”, czyli miłość, ale także troska.
Ponieważ troska nie ma narracji, nie dotyczą jej przesunięcia czy zmiany. Nie ma rozwiązania. Po to właśnie jest – by się nie kończyć, by trwać. Ciągłe zamartwianie się jest czasami straszne, a najczęściej po prostu irytujące, bo źródłem niepokoju nie jesteś przecież ty. Znikamy jak zjawy z głów naszych rodziców, pozostawiając im coś, co nazywają nami, bo przecież matka nie jest w stanie puścić dziecka. A potem, dużo później, w potrzebie, tragedii lub starości, wślizgujemy się z powrotem, ponieważ czasami po prostu pragniesz, żeby matka znalazła dla ciebie miejsce w swoim sercu, nie w ramionach, tak jak i ona nadal ma miejsce w sercu swojej matki, nawet teraz, od czasu do czasu.
You must always check a silence, not because the baby might have choked, but because it is in the middle of destroying something, thoroughly and slowly, with great and secret pleasure. It is important to remember this — you run back to the room, not to see if the baby needs resuscitation, but to save your floppy disks. Once you realise where the balance actually lies you can free yourself from the prison of worry. I know this. I am an expert. Some people, as they mount the stairs, might listen for the sound of a toy still in use — to me, this was the sound of the baby randomly kicking buttons in a sudden choking or epileptic fit. I used to read the ‘Emergencies’ section in the How to Kill Your Baby books all the time. The How to Kill Your Baby books are so popular that I assume some part of us wants to do just that. If the unconscious works by opposites, then it is a murderous business too, giving birth.
How to Kill Your Baby: A List:
Too much salt, fungally infected honey, a slippy bath surface, suddenly jealous pets, permanently jealous siblings, a stupid or pathological babysitter, the stairs, a house that goes on fire while you are ‘outside moving the car’, a child-snatcher, a small plastic toy, a playful jiggle that is as bad as a shake, an open cutlery drawer, a necklace, a string, a plastic bag, a piece of burst balloon, an electric cord, a telephone cord, a lollipop, a curtain cord, an inhaled sweet, an accidentally suffocating pillow, a smoky room, the wrong kind of mattress, an open window, a milk allergy, a nut allergy, a bee sting, a virus, a bacterial infection, a badly balanced walker, a bottle of bleach, all kinds of weedkiller, both on the lawn or in the bottle, pesticides, miscellaneous fumes, all carcinogens including apples, a failure to apply sun cream, the lack of a hat, battery-produced eggs, inorganic meat, cars. You might also have Munchausen’s syndrome by proxy without knowing it, so it is a good idea to check yourself for this, from time to time.
As far as I can see from the news reports, one of the most dangerous creatures in a child’s life is a stepfather, but the books don’t seem to mention them. They warn against mothers’ endless sloppiness with dangerous domestic objects, but they never mention their taste in men.
When the baby is eight months old, she cries every time I move out of sight. This separation anxiety can get quite wearing — it is so large and so illogical. Besides, I don’t need to be reminded that I’m not going anywhere, I am with this baby all the time. But I wonder if part of the problem isn’t my own anxiety when I leave the room. Will she still be alive when I get back? I picture the court case.
‘And why, pray tell, did you leave the baby?’
‘I . . . A call of nature, your honour.’
He pauses. A ripple of sympathy runs through the courtroom.
‘Well, I suppose even the best mothers must er um,’ though you know he thinks we shouldn’t. ‘Case dismissed. I suppose.’
Mothers worry. Fathers worry too, of course. But mothers are supposed to worry, and fathers are supposed to reassure. Yes, she is all right on the swing, no, he will not fall into the stream, yes, I will park the buggy in the shade, oh, please get a grip.
Is it really a gender thing? Maybe the people who worry most are the ones who spend the most time with the baby, because babies train us into it — the desperation of holding, walking, singing, distracting. Babies demand your entire self, but it is a funny kind of self. It is a mixture of the ‘all’ a factory worker gives to the conveyor belt and the ‘all’ a lover offers to the one he adores. It involves, on both counts, a fair degree of self-abnegation.
This is why people who mind children suffer from despair; it happens all of a sudden — they realise, all of a sudden, that they still exist. It is to keep this crux at bay perhaps — that is why we worry. Because worry is a way of not thinking something through.
I think worry is a neglected emotion — it is something that small-minded people do — but it has its existential side too. Here is the fire that burns, the button that chokes, here is the kettle, the car, the bacterium, the man in a mac. On the other side is something so vulnerable and yet so huge — there is something unknowable about a baby. And between these two uncertainties is the parent; completely responsible, mostly helpless, caught in an ever-shrinking circle of guilt and protectiveness, until a kind of frozen passivity sets in. There is a kind of freedom to it too — the transference of dread from the self to the child is so total: it makes you disappear. Ping! Don’t mind me.
The martyred mother is someone uplifted, someone who has given everything. She is the reason we are all here. She is also, and even to herself, a pain in the neck.
I think mothers worry more than fathers because worry keeps them pregnant. To worry is to possess, contain, hold. It is the most tenacious of emotions. A worry — and a worrier — never lets go. ‘It never ends,’ says my mother, ‘it never ends,’ meaning the love, but also the fret.
Because worry has no narrative, it does not shift, or change. It has no resolution. That is what it is for — not ending, holding on. And sometimes it is terrible to be the one who is held, and mostly it is just irritating, because the object of anxiety is not, after all, you. We slip like phantoms from our parents’ heads, leaving them to clutch some Thing they call by our name, because a mother has no ability to let her child go. And then, much later, in need, or in tragedy, or in the wearing of age, we slip back into her possession, because sometimes you just want your mother to hold you, in her heart if not in her arms, as she is still held by her own mother, even now, from time to time.
Anne Enright, ‘Worry’ in Making Babies: Stumbling into Motherhood, London: Vintage, 2005, 177-79.
Zawsze trzeba sprawdzić, kiedy robi się zbyt cicho, nie dlatego, że dziecko mogło się zadławić, ale dlatego, że właśnie coś niszczy, dokładnie i powoli, z ogromną i skrytą przyjemnością. Należy o tym stale pamiętać – biegniesz z powrotem do pokoju, nie po to, aby sprawdzić, czy dziecko wymaga reanimacji, ale aby uratować swoje dyskietki. Kiedy uświadomisz sobie, gdzie tak naprawdę leży równowaga, możesz uwolnić się od trosk. Zdaję sobie z tego sprawę. Jestem ekspertką. Są tacy, co wchodząc na piętno nasłuchują odgłosu zabawki, która wciąż jest włączona – dla mnie byłby to odgłos przycisków, przypadkowo kopanych przez dziecko, które właśnie się zadławiło lub dostało ataku epileptycznego. W swoim czasie nieustannie czytałam rozdział „Nagłe wypadki” w książkach typu Jak zabić swoje dziecko. Książki typu Jak zabić swoje dziecko są tak popularne, że nie mam wątpliwości: coś w nas rzeczywiście jest gotowe to zrobić. Jeśli podświadomość działa na zasadzie przeciwieństw, to rodzenie dzieci też jest morderczą sprawą.
Jak zabić swoje dziecko: Lista:
Zbyt dużo soli, zakażony grzybami miód, śliska wanna, nagła zazdrość zwierząt domowych, permanentna zazdrość rodzeństwa, głupia lub patologiczna opiekunka, schody, dom, który staje w płomieniach, kiedy akurat wyszłaś “przestawić samochód”, porywacz, mała plastikowa zabawka, figlarne podrzucanie, które jest tak samo niebezpieczne jak huśtanie, otwarta szuflada na sztućce, naszyjnik, sznurek, plastikowa torebka, kawałek pękniętego balonika, przewód elektryczny, przewód telefoniczny, lizak, sznurek od firanki, landrynka, przypadkowo dusząca poduszka, zadymiony pokój, niewłaściwy materac, otwarte okno, alergia na mleko, alergia na orzechy, użądlenie pszczoły, wirus, infekcja bakteryjna, źle wyważony chodzik, butelka wybielacza, wszelakie środki chwastobójcze, zarówno na trawniku, jak i w butelce, pestycydy, rozmaite opary, wszelkie substancje rakotwórcze, łącznie z jabłkami, niezastosowanie kremu do opalania, brak kapelusza, jajka z brojlerni, nieorganiczne mięso, samochody. Możesz także nieświadomie cierpieć na zastępczy zespół Munchausena, dlatego warto od czasu do czasu się pod tym kątem przebadać.
Z tego, co widzę w wiadomościach, jednym z najniebezpieczniejszych stworzeń w życiu dziecka jest ojczym, ale książki raczej o nim nie wspominają. Książki nieustannie ostrzegają przed nieostrożnością matek przy posługiwaniu się niebezpiecznymi przedmiotami domowego użytku, ale nigdy nie wspominają o ich upodobaniach co do mężczyzn.
Kiedy moja córka ma osiem miesięcy, płacze, gdy tylko się od niej oddalam. Ten lęk separacyjny może być dość uciążliwy – jest tak ogromny i nielogiczny. Poza tym nie trzeba mi przypominać, że nigdzie się nie wybieram, że cały czas siedzę z tym dzieckiem. Ale zastanawiam się, czy częścią problemu nie jest mój własny lęk, kiedy wychodzę z pokoju. Czy gdy wrócę, ona nadal będzie żyła? Wyobrażam sobie sprawę w sądzie.
- A dlaczego to, proszę wyjaśnić, zostawiła pani dziecko samo?
- Ja… natura mnie wezwała, wysoki sądzie.
Sędzia przez chwilę nic nie mówi. Przez salę przebiega fala współczucia.
- Cóż, przypuszczam, że nawet najlepsze matki czasami muszą… – chociaż wiesz, że jego zdaniem to nie powinno mieć miejsca. – Sprawa oddalona. Że tak powiem.
Matki się troszczą. Ojcowie też się troszczą, to jasne. Ale to matki powinny się troszczyć, a ojcowie uspokajać. Nie, nic jej nie będzie na huśtawce, nie, nie wpadnie do strumienia, tak, postawię wózek w cieniu, och, weź się w garść.
Czy to naprawdę kwestia płci? Może najbardziej troszczą się te osoby, które spędzają z dzieckiem najwięcej czasu, ponieważ dzieci nas do tego przyuczają – do rozpaczliwego przytulania, spacerowania, śpiewania, zabawiania. Dzieci wymagają, abyś oddała im z siebie wszystko, ale to taki dziwny rodzaj ciebie. To mieszanina „wszystkiego”, co pracownik fabryki daje z siebie przy taśmie produkcyjnej i „wszystkiego”, co kochanek daje od siebie ukochanej osobie. W obu przypadkach wiąże się to z pewnym stopniem wyrzeczenia się własnego ja.
Dlatego właśnie ludzi, którzy zajmują się dziećmi, ogarnia rozpacz; dzieje się to nagle – nagle zdają sobie sprawę, że wciąż istnieją. Być może troszczymy się tak bardzo właśnie po to, by to do nas nie dotarło. Ponieważ troska jest sposobem na to, by czegoś nie przemyśleć.
Myślę, że troska jest zaniedbaną emocją – troszczą się ludzie małoduszni – ale ma też swoją egzystencjalną stronę. Tu jest ogień, który parzy, guzik, który dusi, to czajnik, samochód, bakteria, mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym. Po drugiej stronie jest coś tak bezbronnego, a jednocześnie tak wielkiego – w dziecku jest coś niepoznawalnego. A pomiędzy tymi dwiema niewiadomymi znajduje się rodzic; całkowicie odpowiedzialny, w większości bezradny, złapany w zaciskający się krąg poczucia winy i chęci chronienia, aż do momentu, kiedy ogarnie cię mrożąca bierność. Istnieje tu także pewien rodzaj wolności – przeniesienie lęku z siebie na dziecko jest tak pełne, że znikasz. Pstryk! Ja się nie liczę.
Matka-męczennica to ktoś uwznioślony, ktoś, kto dał z siebie wszystko. To dzięki niej wszyscy tu jesteśmy. To także, nawet dla samej siebie, utrapienie.
Myślę, że matki troszczą się bardziej niż ojcowie, ponieważ troska sprawia, że wciąż są ciężarne. Troszczyć się to znaczy posiadać, mieścić w sobie, trzymać. To najwytrwalsza z emocji. Troska – i osoba zatroskana – nigdy nie odpuszcza. „To się nigdy nie kończy” – mówi moja matka – „to się nigdy nie kończy”, czyli miłość, ale także troska.
Ponieważ troska nie ma narracji, nie dotyczą jej przesunięcia czy zmiany. Nie ma rozwiązania. Po to właśnie jest – by się nie kończyć, by trwać. Ciągłe zamartwianie się jest czasami straszne, a najczęściej po prostu irytujące, bo źródłem niepokoju nie jesteś przecież ty. Znikamy jak zjawy z głów naszych rodziców, pozostawiając im coś, co nazywają nami, bo przecież matka nie jest w stanie puścić dziecka. A potem, dużo później, w potrzebie, tragedii lub starości, wślizgujemy się z powrotem, ponieważ czasami po prostu pragniesz, żeby matka znalazła dla ciebie miejsce w swoim sercu, nie w ramionach, tak jak i ona nadal ma miejsce w sercu swojej matki, nawet teraz, od czasu do czasu.
Translation commentary
Patrycja Iwanowska
Creating the Polish translation of Anne Enright’s essays was not easy. It was a great and exciting experience but at the same time a big challenge. Starting with the general comments, the most significant difficulty for me was identifying myself with Anne as a mother – I genuinely believe that the translation would have been a lot easier if I'd had a baby myself. Moreover, I wasn’t even raised by my mother (my father raised me), so it was even more difficult. However, I am thrilled that I was given the opportunity to test my translation skills!
I did the translations of the following texts: “Speech”, “Worry”, and “Unforgiven”. I started with the shortest, yet I believe the most challenging one – “Speech”. Translation of the words that the baby spoke, such as “up” or “clap”, was challenging – I couldn't translate their direct meaning because in the Polish language, “up” and “clap” do not sound that easy to pronounce. I had to think about the possible Polish words a Polish baby would be able to pronounce more or less by chance. At that point I realised how languages differ.
Another difficulty was related to providing the reader with the notion that the baby is a girl. Enright makes it smoothly in the original by inserting female pronouns, such as “her” or “she”. In the Polish version I noticed that if I had done a similar thing I would lose a sense of the original; in Polish the noun “dziecko” [baby] is in neutral gender and cannot be replaced by pronouns like “ona / jej / ją” [she / her] but with “ono” [it] which is slightly dehumanizing but also may be syntactically misleading. That’s why I had to introduce phrases like “my daughter”, being aware that the consistent use of “baby” throughout Enright’s text is an important stylistic device.
“Unforgiven” seems to me hard not because of the language but because of Enright's hidden meaning in her writing as a mother. This was the text I believe was the most oriented towards the mother persona, and therefore it was challenging to me due to the reasons I mentioned earlier. Moreover, for the first time, I strongly disagreed with the author’s opinion on what mothers and fathers are forgiven or unforgiven for; for me, my father was also my mother, and, for example, I remember not letting him go out for a drink. :)
“Worry” was a very fun-to-translate text. The main difficulty I had was choosing the best Polish “worry” word alternative. “Worrying” constantly appeared in the original text, bringing a lot of different meanings behind it. I struggled to decide whether “worry” should sound more like a desperate feeling of constantly being worried or concerned, or rather something between being worried and caring. I chose the second option and found a Polish alternative, “troska”. Troska includes both – constant concern about your child and deep caring for them.
The most fun part of translating the last text was trying to reflect the irony and joke that appears in the original text. It was crucial because if I hadn’t included the jest, the text could have turned out scary and very badly misunderstood – however, reflecting the author’s unique sense of humour was the most exciting challenge for me.
To sum up, the translation of Anne Enright’s works was a great experience, filled with many challenges. It was a great way to improve the ability to put oneself in someone’s shoes – in this case, empathising myself with Enright as a mother.